Nie wszystko złoto

Dla wielu młodych wędkarzy, wszystko, co pochodzi z Anglii jest złotem. John, Anglik, krytykuje bezwzględną konkurencji i postępowanie niektórych angielskich „wyczynowców”, próbujących za wszelką cenę utrzymać się lub znaleźć w centrum zainteresowania.
Podczas mojej podróży po Europie byłem dosłownie zaszokowany bezgranicznym podziwem dla angielskiego wędkarstwa. Okay, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że Anglicy wnieśli wiele nowego do wędkarstwa i czynią to w dalszym ciągu, nie mniej jednak, uczulam na to wszystkich, nie zawsze należy tak bezgranicznie wierzyć doniesieniom zza Kanału La Manche.
Anglia jest małym, przeludnionym krajem, a wędkarstwo jest ulubionym hobby Brytyjczyków. Większość i tak nielicznych ryb, miała już kontakt z haczykiem (czasami wielokrotnie), nic więc dziwnego, że z czasem ryby stały się bardzo ostrożne. Angielski wędkarz pragnący odnosić sukcesy, musi znać na pamięć każdą sztuczkę opisywaną w fachowych podręcznikach, skazany jest też na ciągłe wymyślanie nowych forteli, którymi mógłby zaskoczyć ryby. W sumie jest to logiczne – dobre wyniki uzyskuje się tylko wtedy, gdy jest się choć trochę lepszym od konkurencji…
Od wielu lat zadaję sobie jednak pytanie, czy cena, jaką płacą angielscy wędkarze za odnoszone sukcesy, nie jest trochę za wysoka. Koledzy, którzy uważają Anglię za wędkarski raj, przeważnie nie zdają sobie sprawy z realiów łowienia ryb na wyspie.
W skrócie można powiedzieć, że techniczna strona wędkarstwa jest jak najbardziej w porządku, jednak Anglicy już dawno temu zapomnieli o pierwotnych aspektach łowienia ryb. Nie ma już mowy o kontakcie z przyrodą, o relaksie, przyjemnym spędzaniu wolnego czasu nad wodą. Liczy się tylko wynik. Chciałbym to zobrazować na kilku, jakże wymownych przykładach.

Zawód wędkarstwo

Wszystko zaczęło się w latach sześćdziesiątych, gdy kilku wyjątkowych zapaleńców potraktowało hobby jak zawód i ostatecznie podporządkowało całe swoje życie wędkarstwu. I chociaż nie zaspokoiło to do końca ich życiowych ambicji, ani nie wyszli na tym zbyt dobrze finansowo, podobne przypadki zdarzają się także w czasach współczesnych. Szczególnie wędkarze specjalizujący się w łowieniu karpi, w dalszym ciągu spędzają wiele tygodni biwakując nad wodą.
Pewien mój znajomy, Terry, uparł się kiedyś, że złowi w wytypowanym przez siebie jeziorze powyrobiskowym kapitalnego karpia, choć doskonale wiedział, że akwen ten jest bardzo trudny technicznie do wędkowania. Żeby nie przedłużać, powiem tylko, że Terry koczował nad wspomnianym jeziorem równo dwa i pół roku z krótką, dziesięcio tygodniową przerwą (zimą, gdy jezioro zamarzło i karpie zupełnie przestały żerować). Przez cały ten czas przychodził do domu tylko w niedziele na obiad i okazjonalnie wpadał na kilka chwil, żeby się ogolić lub wziąć prysznic. Jego żona była z tego powodu tak wściekła, że wyprowadzała się na całe tygodnie do matki, czego „gość w domu” – Terry zupełnie nie zauważał…
Zakończenie maratonu karpiowego było tak niewiarygodne, że aż wręcz komiczne. Terry siedział akurat na drzewie i starał się zaobserwować przez lornetkę spławiające się na powierzchni wody karpie, gdy nagle zapiszczał elektroniczny sygnalizator brań na jednej z zarzuconych wędek. Po dwu i półrocznym oczekiwaniu na dwudziesto kilogramowego karpia, Terry nie zamierzał zmarnować tego brania. Niewiele zastanawiając się, zeskoczył z drzewa i łamiąc sobie przy tym nogę, doczołgał się do wędki i wyholował (na leżąco) karpia lustrzenia o masie 16 kg.
Po wypisaniu ze szpitala, już nigdy nie wrócił nad to jezioro. Dzisiaj Terry jest właścicielem małej restauracji na wschodzie Anglii i łowi ryby tylko od czasu do czasu.

Sport czy fanatyzm?

Terry należy do szczęśliwców, którym udało się wyzwolić od „nałogu” wędkarstwa. Znam jednak dwóch takich wędkarzy, którzy przeżyli prawdziwe załamanie nerwowe i w konsekwencji obydwaj wylądowali w szpitalach. Jeden z nich dostał roztroju nerwowego po przegraniu pojedynku z olbrzymim karpiem, na którego polował od ponad pięciu lat. Czy było to jeszcze hobby, czy też już choroba?
W Anglii największym problemem jest to, że wędkarze, którzy regularnie łowią duże ryby, automatycznie stają się supergwiazdami i często przewraca im się z tego powodu w głowach. Wielu z tych wielkich zawdzięcza swą sławę tylko ogromnej ilości czasu spędzonego nad wodą i zainwestowaniu w wędkarstwo wielu tysięcy funtów. Nie przeszkadza im też, że są w sumie bezsensownymi rekordzistami… Kiedyś zabrałem ze sobą na łowisko specjalne pewnego mojego szkockiego kolegę, który jeszcze nigdy w życiu nie złowił karpia. Na miejscu okazało się, że nad wodą, a dokładniej przed namiotem, siedzi znany angielski wędkarz i łowi na cztery wędki, które tak zarzucił, że sam jeden zajmował mniej więcej połowę jeziora. Możecie mi wierzyć lub nie, ale naprawdę nie mieliśmy gdzie łowić, choć akwen ten miał ponad dwa hektary powierzchni!
Bezwzględność wobec innych wędkarzy jest czymś zupełnie normalnym. Plącę, więc mam prawo łowić tak, jak mi się to podoba. Inni, szczególnie ci, którzy zjawiają się później nad wodą, są nieistotni. Nie mają gdzie łowić? Trudno, to ich zmartwienie. Najgorsze jest jednak to, że ofiarami konkurencji stają się także ryby. Jak już wspomniałem, większość angielskich łowisk poddana jest bardzo silnej presji wędkarskiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *