Przedwiośnie

Koniec zimy jest tym momentem, że choć zdrowy rozsądek podpowiada, że z rybą jest jeszcze krucho, bo po roztopach rzeka wystąpiła z brzegów, a mętna woda niesie z prądem wszystko, co spotka na swej drodze, zalewając nadbrzeżne łąki i pola, jakaś niecierpliwa siła goni człowieka do wody, do swoich „dołków” – do natury.

To właśnie instynkt „myśliwego”, zakodowany w genach od wieków, podpowiada, że kończy się zimowy letarg i nadchodzi czas wiosennego przebudzenia, czas na „żer”, czas na ryby… Siła natury jednakowo oddziałuje na zwierzęta i na człowieka, a na wędkarzy w sposób szczególny. Lubię przedwiośnie, gdy powietrze przepojone jest zapachem podmokłych łąk, wszechobecnym krzykiem ptactwa powracającego z ciepłych krajów do swoich lęgowych miejsc, rechotu żab. W marcu ożywa cała przyroda, „wystrzela” kwieciem i godami wszelkiego stworzenia. W wodzie kończy się i rozpoczyna wciąż na nowo rytuał związany z przedłużeniem gatunku, wydania potomstwa – okres tarła.

W wodach „górskich” troć wędrowna oraz pstrąg potokowy złożyły już ikrę i zaczynają intensywnie żerować, by odzyskać utracone siły. Natomiast większość pozostałych gatunków zgrupowana na tarliskach, we właściwym sobie czasie i chwili przystąpi do „obrzędu”. Wędkarze-obserwatorzy kojarzą nawet rozpoczęcie tarła tychże z porami kwitnienia krzewów, drzew i kwiatów, uważając, że w tym skorelowanym układzie jest osobliwy sens. Łowienie ryb w marcu – na przedwiośniu, gdy są one „wypchane” mleczem i ikrą, jest porą dylematu. Po kilkumiesięcznym „poście” ochota wędkowania jest wielka, z drugiej jednak strony żal jest uśmiercać mniej ostrożne, ogarnięte
tarłowym amokiem stworzenia. Dlatego szczególnie w tym okresie popieram i zachęcam do praktykowania idei „NO KILL”: złów, bracie, naciesz oczy, być może pierwszą w tym sezonie rybą, pocałuj w pyszczek i wypuść ją. Nie żałuj „mięsa” – nie jest ono nawet smaczne – bo „przekrwione”. Jeszcze się w tym roku nałowisz. Przed nami cała wiosna i lato. Dajmy rybom szansę „pomnożenia się”, a oddadzą nam z nawiązką w przyszłych sezonach większą populacją w wodzie.

W rzekach stan wody nie jest jeszcze ustabilizowany, również warunki atmosferyczne są zmienne. „W marcu, jak w garncu” – mówi przysłowie. Podobne jest i żerowanie ryb. Chimeryczne i cykliczne. Powyższa sytuacja sprawia, że wielkich efektów nie należy się spodziewać. Z pewnością największym „trofeum”, jakie złowimy będzie rozpychająca w środku radość „bycia” i łowienia. Zresztą w naszym hobby nie chodzi przecież o to, by „zajączka” złapać (czyt. złowić), ale żeby go gonić.
Z drapieżników łowię na przedwiośniu pstrąga potokowego, który po tarle szybko odzyskuje siły, żerując z każdym dniem coraz aktywniej. W okresie tym należy go szukać w górnych odcinkach pstrągowych rzek. Do czasu ustalenia się poziomu wody jeszcze tam przebywa, jednak w miarę opadania wody będzie schodził coraz niżej i zajmował swoje letnie rewiry. Miesiąc ten nie jest jeszcze najlepszym czasem poławiania pstrągów, ale przy farcie trafienia w czasie żerowania możemy zejść z wody usatysfakcjonowani. Czasami są to dni, innym razem tylko godziny, ale za to „efektywne”. Żeruje wtedy w spokojnych dołach, zakolach o wolnym nurcie. W związku z tym, że pobiera pożywienie zależnie od jego występowania w środowisku, należy uzbroić się w cierpliwość. W rzekach o bagnistym podłożu, gdzie występują żaby, możemy być pewni, że są one podstawowym pożywieniem tego drapieżnika. Nieruchliwe i „zakochane” stają się łatwym łupem wygłodniałego kropkowańca. Po takiej obfitej uczcie woda staje się martwa. Niska temperatura wydłuża czas trawienia. Jasne jest, że każda żabopodobna przynęta może okazać się skuteczna. Osobiście uważam brązowy, pękaty, o agresywnych ruchach wobler za przynętę numer jeden na marcowe pstrągi. Oczywiście, obrotówki również są skuteczne, z tym że te z owalnym skrzydełkiem typu Mepps czy Colonel Balzera, które stawiają w wodzie duży opór, oraz wszystkie inne, które w słabym nurcie dadzą się wolno prowadzić. Należy pamiętać, że pstrągi są jeszcze kondycyjnie ociężałe i należy im podać „na nos”. Zalecane jest prowadzenie pod prąd, bardzo wolne i parę razy ponawiane. Czasami trudno jest określić jego kryjówkę, potrafi nieraz wyjść z najmniej spodziewanego miejsca, więc obławiamy dokładnie każde „lepsze” miejsca.

Gdy pstrągi nie żerują, warto spróbować poszukać głębiej, przy dnie, muchówką, stosując duże streamery, nimfy na większych hakach, oraz czarnym puchowcem. By głęboko sprowadzić muchy, konieczne staje się zastosowanie szybko tonącej końcówki sznura.

Zresztą dobór much zależy od specyfiki łowiska i występujących w nim owadów, a każdy muszkarz wie, czy w „jego” wodzie lepszy jest o tej porze Mudller Minnow, czy np. March Brown. Ważniejsza jest systematyczność łowienia, bo często mało zachęcający uskok dna czy spokojna płań mogą się okazać miejscem wspaniałego kropkowanego „misia” pięćdziesiątaka.

Potokowiec jako ryba specyficznych obyczajów, odmiennego charakteru i natury, sprawia, że pstrągowe łowiectwo staje się zajęciem wymagającym ciągłego eksperymentowania, bystrości oka, szybkiego wyciągania wniosków, a także zręczności i ostrożności w dotarciu do ukrytych stanowisk, często wśród bagiennych topieli i mulistych odcinków, co na pomorskich rzekach nie jest rzadkością, a na przedwiośniu szczególnie. Tym większą satysfakcją będzie wyjęcie w takich warunkach tej przepięknej kropkowanej ryby.

Dla pstrągarzy marzec jest jednak miesiącem wędkarskiego preludium i rekonesansem przed zasadniczym łowieniem wiosenną porą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *